24 lipca 2019

Jak wygląda rekrutacja do linii lotniczych



Od kiedy zaczęłam latać, dostałam od Was całe mnóstwo pytań dotyczących mojej pracy. Chciałabym dzisiaj napisać o rekrutacji do linii lotniczej, bo to powtarza się najcześciej.
Przypuszczam, że ten proces jest mniej więcej podobny wszędzie, jednak zaznaczam, że opisuję tu to, jak wyglądała moja rekrutacja i może to nieco odbiegać od standardu w innych liniach.
Idąc na rozmowę o pracę nie miałam pojęcia czego mogę się spodziewać. Z tego co wcześniej wyczytałam, wiedziałam, że będzie kilka etapów, mimo to nie do końca rozumiałam jak to będzie wyglądać w praktyce. Więc tak, jest kilka etapów: prezentacja na czym polega praca, rozmowa indywidualna, rozmowa po angielsku i tak zwane scenki (to ostatnie było dla mnie największą zagadką). Cały proces trwa kilka godzin, więc jest to nieco dłużej niż w przypadku standardowej rozmowy o pracę.
Na początku zebrano nas wszystkich w jednej sali i udzielono najważniejszych informacji dotyczących pracy. Poruszane są kwestie tego jak wygląda sama praca, szkolenie, jaka jest forma zatrudnienia, jak liczone jest wynagrodzenie, czego możemy się ogólnie spodziewać itp. Ta część wymaga od Was tylko uważnego słuchania. 
Rozmowa indywidualna najbardziej przypomina standardową rozmowę o pracę. Jesteście w pokoju przed dwoma czy trzema osobami rekrutującymi, które mają wasze CV. Zadają pytania, których raczej każdy mógłby się spodziewać, jak na przykład o wcześniejsze doświadczenie zawodowe, dlaczego chcielibyście pracować jako stewardesa/steward. Dodatkowo mogą paść pytania o posiadanie tatuaży, jak wiecie ja tatuaże mam, ale chodzi o to czy są w widocznych miejscach. Rozmawialiśmy również o podróżach oraz zainteresowaniach. Dodatkowo losuje się jedno pytanie bardziej nawiązujące do lotnictwa. Nikt od Was oczywiście nie będzie wymagał jakiejś specjalistycznej wiedzy, pytania dotyczą sytuacji z pasażerami na pokładzie. Chodzi o to żeby pokazać jakie są Wasze pomysły na rozwiązywanie problemów, czy w ogóle jakieś macie. Wiecie, w tej pracy coś może być od nas zupełnie niezależne, ale pasażer nie ma pretensji do pogody, samolotu, innego pasażera itd., tylko do Was. Od tego jakie macie podejście w dużej mierze zależy czy taka osoba wyjdzie z uśmiechem czy w złości. 
Kolejnym etapem jest rozmowa po angielsku, również indywidualna. Z Waszych wiadomości wnioskuję, że tej części obawiacie się najbardziej.  Myślę, że niepotrzebnie, bo najważniejsze to dogadać się na pokładzie. Wasz angielski nie musi być idealny, ale jednak płynny. Zawsze możecie douczyć się w międzyczasie. Jeśli od razu widać, że nie macie problemu w komunikacji, nikt nie będzie Was męczył długimi rozmowami. Moja trwała mniej więcej pięć minut i był to najprzyjemniejszy etap całej rekrutacji. Pytania również nie były trudne, jest to bardziej rozmowa niż „wywiad”. Po dodaniu stories na moim Instagramie z informacją, że planuje napisać ten post, dostałam maila od Fluent English z linkami, które mogą okazać się przydatne jeśli przygotowujecie się do rozmowy kwalifikacyjnej po angielsku (niekoniecznie dla linii lotniczych) - link.
Ostatnim etapem rekrutacji są „scenki”. Brzmi tajemniczo. Jest to nic innego jak praca w grupach. Na początku czytacie case opisujący sytuację. Następnie na forum grupy zostanie Wam przeczytane jakieś zdarzenie. Macie kilka minut żeby w grupie naradzić się i zdecydować się co robicie w tej sytuacji. Kiedy czas minie, dostaniecie kolejny problem do rozwiązania. Będzie ich mniej więcej tyle ile osób w grupie. Mimo, że Wasze pomysły mówiliście na głos, na koniec każda osoba przedstawia Wasze rozwiązanie jednej z wcześniejszych sytuacji. W tym etapie chodzi o to żeby pokazać jak pracujecie w grupie, jak reagujecie na stresujące sytuacje, czy ktoś jest liderem grupy czy może biernym obserwatorem. Rzeczywiście jest to najcięższa część, bo prowadzący myślę, że specjalnie wprowadzają dość nerwową atmosferę i można się zestresować. 
Mam nadzieję, że ten post będzie dla Was przydatny i pomoże przygotować się do rozmowy. Koniec końców nie jest to nic strasznego. Bądźcie opanowani i pamiętajcie o uśmiechu. Powodzenia! :)

7 czerwca 2018

Dlaczego postanowiłam zostać stewardesą


Po dłuższej przerwie wracam do Was z postem o tym dlaczego tak właściwie zostałam stewardesą, którego początkowo wcale nie planowałam pisać. Za całym zdarzeniem nie kryje się żadna wielka historia o odwiecznych marzeniach o lataniu, jednak bardzo często zadajecie mi to pytanie na Instagramie i w komentarzach na blogu, więc może warto o tym wspomnieć i później się nie powtarzać. 
Chyba każdy przynajmniej raz w życiu pomyślał o tej pracy, tak było i ze mną, ale nigdy nie sądziłam, że stanie się to rzeczywistością. Jak wiecie, studiowałam zarządzanie i marketing, a do tego chodziłam do studium kosmetycznego oraz na szkolenia z wizażu. Co niektórzy dziwili się, że nie poszłam w tym kierunku. Trudno się dziwić bo przez dłuższy czas widziałam swoją karierę zawodową właśnie w marketingu itp. Przypuszczam, że gdybym po studiach nie zdecydowała się na wyjazd do Australii, w tym momencie grzałabym gdzieś miejsce za biurkiem obmyślając kolejne strategie marketingowe. 
Stało się jednak inaczej, wyjechałam do Australii na ponad rok i sama do ostatniej chwili nie wiedziałam czy wrócę, czy tam zostanę. Moje ostatnie dni w Melbourne zastanawiałam się co ja tak właściwie mogłabym robić po powrocie i już wtedy zrodził się pomysł o lataniu. Nie miałam wtedy pojęcia jak to wszystko wygląda, ani kiedy będzie rekrutacja. Mój lot do Polski był wyjątkowo długi i męczący, z bardzo niekorzystnymi przesiadkami i koczowaniem na lotniskach. Lądując w Warszawie uznałam, że już nigdy nie wsiądę do samolotu, jednak bardzo szybko zapomniałam o zmęczeniu i miałam chęć ruszyć w kolejną podróż. Szukając pracy aplikowałam do domów mediowych, agencji PR itp. W pewnym momencie kilka linii lotniczych rozpoczęło nabór i postanowiłam spróbować. Nie wiedziałam jak wygląda rekrutacja, nie znałam wymogów, ale czułam, że potrzebuję czegoś co będzie dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem, czegoś co nie pozwoli mi wpaść w rutynę. O dziwo okazało się, że trzy linie lotnicze, do których aplikowałam zaprosiły mnie na rozmowę rekrutacyjną. Poszłam tylko na jedną, do Lotu. Pamiętam jaka byłam zaskoczona i jednocześnie podekscytowana zaproszeniem na rozmowę. Dosłownie skakałam z radości mimo, że jeszcze nie byłam pewna jak ta praca wygląda. Nie wiedziałam czego się spodziewać i nie nastawiałam się też na wynik pozytywny. Byłam po prostu ciekawa jak to wszystko wygląda. Po kilku dniach otrzymałam maila z informacją o pozytywnym przejściu rozmowy rekrutacyjnej i datą rozpoczęcia szkolenia. 
Muszę przyznać, że początkowo byłam nieco zmieszana. Miałam do wyboru pracę w biurze (w międzyczasie dostałam propozycję pracy jako e-commerce manager), lub pracę w przestworzach. Nie była to najprostsza decyzja w moim życiu, ale jestem pewna, że wybrałam dobrze. Z jednej strony naprawdę potrzebowałam zajęcia, które będzie dla mnie czymś nowym i pozwoli mi się od wszystkiego oderwać. Wiecie, za Polską bardzo tęskniłam, ale powrót do tej rzeczywistości w środku zimy bez pomysłu co dalej nie jest specjalnie relaksującą sytuacją. Z drugiej strony wiedziałam, że na pracę w biurze nigdy nie jest za późno, a możliwość pracy w liniach lotniczych może drugi raz się nie trafić. Na ten moment, uważam że jestem na właściwym miejscu i chociaż nie mnie to oceniać, to wydaje mi się, że nadaje się do tej pracy. Co najważniejsze, nie czuje się jakbym chodziła do pracy, idę z zadowoleniem i z uśmiechem witam pasażerów.