Wizytę w Paryżu mogę jak najbardziej zaliczyć do udanych. Pierwszy raz byłam tam latem i tak naprawdę byłam tylko jeden dzień. Zwiedzanie było intensywne, ale nie można powiedzieć żeby to było przyjemne. Tym razem miałam okazję zobaczyć to miasto zimą. Ku mojemu szczęściu było tam bardzo ciepło, temperatura przekraczała 15 stopni, tylko pod wieczór robiło się zimno i wtedy byłam bardzo zadowolona, że mój nowy płaszcz jest taki ciepły.
Ten dzień był dla mnie bardzo intensywny jeśli chodzi o zwiedzanie, ale też najlepszy spośród wszystkich spędzonych w Paryżu. Zaczęłam od pojechania na Łuk Triumfalny. Wspinaczka po krętych schodach na samą górę okazała się nie lada wyzwaniem. Chyba czas wrócić na siłownię, bo w połowie byłam bliska rezygnacji... Warto jednak się odrobinę wysilić, czeka tam na Was piękny widok na miasto. Niestety na górze niesamowicie wieje, mimo pięknego słońca można zamarznąć.
Île de la Cité to wyspa na Sekwanie, na której znajduje się Katedra Notre-Dame. Za nią znajduje się "most miłości". Tym razem nie miałam z kim zaczepić własnej kłódki, ale mam nadzieję, że kiedy będę tam następnym razem pojawi się również moja ;) Kiedy się ściemniło, niestety zaczął padać deszcz. Bardzo padało... W Paryżu na każdym kroku można znaleźć małe restauracje. Ulewę przeczekałam w jednej z nich zajadając się pysznościami i popijając grzane wino. Sama nie jestem gadułą, za to lubię słuchać innych ludzi. Pracowała w tej restauracji kobieta z Tybetu. Podpowiedziała mi jak się dostać do dzielnicy Pigalle oraz opowiedziała o swoim kraju i o tym dlaczego postanowiła przyjechać do Paryża.
Wieczorem byłam już pod znanym teatrem Moulin Rouge. Kolejka na przedstawienie była naprawdę ogromna, nawet nie próbowałam dostać się do środka. Wejście jest wyjątkowe drogie! Mam nadzieje, że kiedyś jeszcze będę mogła zobaczyć kankana właśnie w Moulin Rouge. Podobno ulica czerwonych latarni jest dość niebezpieczna, ale nie wyobrażałam sobie wizyty w tym mieście bez tego miejsca. Spacer, drink w barze i można wracać do domu.