7 czerwca 2018

Dlaczego postanowiłam zostać stewardesą


Po dłuższej przerwie wracam do Was z postem o tym dlaczego tak właściwie zostałam stewardesą, którego początkowo wcale nie planowałam pisać. Za całym zdarzeniem nie kryje się żadna wielka historia o odwiecznych marzeniach o lataniu, jednak bardzo często zadajecie mi to pytanie na Instagramie i w komentarzach na blogu, więc może warto o tym wspomnieć i później się nie powtarzać. 
Chyba każdy przynajmniej raz w życiu pomyślał o tej pracy, tak było i ze mną, ale nigdy nie sądziłam, że stanie się to rzeczywistością. Jak wiecie, studiowałam zarządzanie i marketing, a do tego chodziłam do studium kosmetycznego oraz na szkolenia z wizażu. Co niektórzy dziwili się, że nie poszłam w tym kierunku. Trudno się dziwić bo przez dłuższy czas widziałam swoją karierę zawodową właśnie w marketingu itp. Przypuszczam, że gdybym po studiach nie zdecydowała się na wyjazd do Australii, w tym momencie grzałabym gdzieś miejsce za biurkiem obmyślając kolejne strategie marketingowe. 
Stało się jednak inaczej, wyjechałam do Australii na ponad rok i sama do ostatniej chwili nie wiedziałam czy wrócę, czy tam zostanę. Moje ostatnie dni w Melbourne zastanawiałam się co ja tak właściwie mogłabym robić po powrocie i już wtedy zrodził się pomysł o lataniu. Nie miałam wtedy pojęcia jak to wszystko wygląda, ani kiedy będzie rekrutacja. Mój lot do Polski był wyjątkowo długi i męczący, z bardzo niekorzystnymi przesiadkami i koczowaniem na lotniskach. Lądując w Warszawie uznałam, że już nigdy nie wsiądę do samolotu, jednak bardzo szybko zapomniałam o zmęczeniu i miałam chęć ruszyć w kolejną podróż. Szukając pracy aplikowałam do domów mediowych, agencji PR itp. W pewnym momencie kilka linii lotniczych rozpoczęło nabór i postanowiłam spróbować. Nie wiedziałam jak wygląda rekrutacja, nie znałam wymogów, ale czułam, że potrzebuję czegoś co będzie dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem, czegoś co nie pozwoli mi wpaść w rutynę. O dziwo okazało się, że trzy linie lotnicze, do których aplikowałam zaprosiły mnie na rozmowę rekrutacyjną. Poszłam tylko na jedną, do Lotu. Pamiętam jaka byłam zaskoczona i jednocześnie podekscytowana zaproszeniem na rozmowę. Dosłownie skakałam z radości mimo, że jeszcze nie byłam pewna jak ta praca wygląda. Nie wiedziałam czego się spodziewać i nie nastawiałam się też na wynik pozytywny. Byłam po prostu ciekawa jak to wszystko wygląda. Po kilku dniach otrzymałam maila z informacją o pozytywnym przejściu rozmowy rekrutacyjnej i datą rozpoczęcia szkolenia. 
Muszę przyznać, że początkowo byłam nieco zmieszana. Miałam do wyboru pracę w biurze (w międzyczasie dostałam propozycję pracy jako e-commerce manager), lub pracę w przestworzach. Nie była to najprostsza decyzja w moim życiu, ale jestem pewna, że wybrałam dobrze. Z jednej strony naprawdę potrzebowałam zajęcia, które będzie dla mnie czymś nowym i pozwoli mi się od wszystkiego oderwać. Wiecie, za Polską bardzo tęskniłam, ale powrót do tej rzeczywistości w środku zimy bez pomysłu co dalej nie jest specjalnie relaksującą sytuacją. Z drugiej strony wiedziałam, że na pracę w biurze nigdy nie jest za późno, a możliwość pracy w liniach lotniczych może drugi raz się nie trafić. Na ten moment, uważam że jestem na właściwym miejscu i chociaż nie mnie to oceniać, to wydaje mi się, że nadaje się do tej pracy. Co najważniejsze, nie czuje się jakbym chodziła do pracy, idę z zadowoleniem i z uśmiechem witam pasażerów.